Koronki na zgliszczach, czyli moda po II wojnie
1945 rok. Nastaje nowe. W pełnych aż po brzegi kawiarniach unosi się zapach wódki i świeżutkiej szarlotki, w kątach słychać jazz. Świat po niemal sześciu latach w końcu budzi się do życia. Kiedy Europę, od Szczecina aż po Triest, dzieli „żelazna kurtyna”, Polacy chcą jak najszybciej zapomnieć o grozie wojny. Chcą tańczyć, śmiać się i spotykać z przyjaciółmi, a przy okazji dobrze wyglądać.
Pierwszy rok od zakończenia wojny mija pod znakiem zaradności i fantazji. Styl ubierania nie zmienia się za bardzo od czasu okupacji. Kobiety przerabiają stare męskie mundury, a zamiast kalepuszy wkładają berety i chustki. Niemal każdy skrawek materiału, który wpada pod rękę zaradnej dziewczyny, szybko jest przerabiany na element garderoby. Daje to pole do popisu kreatywności, dzięki czemu powstają sukienki i marynarki o fantazyjnych kolorach, a drugich takich nie sposób znaleźć w całym mieście.
Ktoś znalazł na gruzach pikowaną kołdrę? Ciotka ma do oddania niepotrzebną już wieczorową bluzeczkę? Świetnie się składa! Z kołdry można uszyć ciepłą spódnicę, resztą materiału obszyć drewniane chodaki i dzieło niczym wisienką na torcie przozdobić błyszczącym topem.
Symbolem nowego życia po wojnie była Ameryka. Roześmiani żołnierze, którzy stacjonowali w Europie, kontrastowali z szarymi sylwetkami zmęczonych wojną mężczyzn. Tańczyli, słuchali skocznej muzyki i podrywali dziewczyny na nylonowe pończochy.
Pierwszą powojenną ikoną mody staje się Rita Hayworth, amerykańska aktorka i tancerka, symbol marzeń o lepszym świecie. Ogromny sukces przyniósł jej film „Gilda” z 1946 roku. W kluczowej scenie z niesamowitą zmysłownością zdejmuje długie, satynowe rękawiczki. Ten symboliczny striptiz zapisał się w historii kina jako jedna z najbardziej erotycznych scen. Rude włosy Rity, satynowa suknia i wysokie obcasy mogły niejednego mężczyznę przyprawić o szybsze bicie serca! Taka frywolność i elegencja na rok po okupacji była dla Polaków czymś niewyobrażalnie odległym.
Nowe życie w kawiarniach
Nic tak nie mogło dodać otuchy po koszmarze wojny jak tańce i rozmowy w towarzystwie. Ten sposób odreagowania traumy wykorzystywali bardziej przedsiębiorczy mieszkańcy miast i miasteczek, otwierając kawiarnie – niekoniecznie w niezależnych pomieszczeniach, ale nawet we własnych mieszkaniach i salonach. W Warszawie jedną z najpopularniejszych kawiarni stał się Kopciuszek w Alejach Jerozolimskich 31. Spotykali się w nim poeci i pisarze, w tym m.in. Zofia Nałkowska, Julian Tuwim i Konstanty Ildefons Gałczyński.
Hitem powojennej mody były białe i wściekle żółte bluzki wykonywane z… jedwabiu spadochronowego. Materiał ten był gruby, silny i nie wymagał prasowania, idealnie więc sprawdzał się w powojennych warunkach. Skąd pochodził? W transporcie pomagała przede wszystkim angielska i amerykańska Polonia, która przesyłała towary do kraju.
Muzyką, która najczęściej rozbrzmiewała w kawiarnianych kątach był jazz. Na wzrost jego popularności wpływ miało nie tylko amerykańskie pochodzenie, ale też niegatywny wizerunek, jaki narzucała na niego propaganda. Jeden z najsłynniejszych klubów, który emitował jazz mieścił się przy ulicy Konopnickiej w Warszawie. Mieszkał tam Leopold Tyrmand, pisarz i publicysta, którego misją była promocja jazzu wśród Polaków. Nielada wydarzenie w powojennej Warszawie miało miejsce w 1946 roku, kiedy Amerykanie przesłali do klubu kilkaset płyt gramofonowych z jazzem! Przy Konopnickiej zaczęły odbywać się pierwsze jam session, a zewsząd rozbrzmiewały najnowsze przeboje Glena Millera.
Ludzie w pasiakach
Tuż po wojnie wyróżniała się grupa osób, które chodziły ubrane w pasiakach – byli to ludzie wyswobodzeni z obozów koncentracyjnych. Z jednej strony manifestowali swoją trudną przeszłość, z drugiej ich stan posiadania ubrań po wojnie równał się zeru, z trzeciej – robili to też trochę po to, aby uzyskać dla siebie jak najwięcej korzyści. Pasiak umożliwiał darmową komunikację miejską czy pozwalał bez potrzeby stania w kolejce załatwić sprawę w urzędzie.
Danuta Szaflarska nie ma się w co ubrać
Tworzenie nowych ubrań z resztek znalezionych na gruzach było domeną nie tylko zwykłych mieszkańców powojennej Polski. Do kreatywności były zmuszone również gwiazdy. Danuta Szaflarska wspominała, że zaraz po wojnie nie miała się w co ubrać, dlatego na ulicach Warszawy można było ją spotkać w kostiumach przygotowanych na potrzeby filmu „Zakazane piosenki”.
Kodeks etyczny, który obowiązywał w okupowanym kraju, zabraniał noszenia eleganckich ubrań. Po wojnie towarzystwo mogło już wyciągnąć z szaf ładniejsze stroje i nosić je z nieukrywaną przyjemnością. Do historii przeszła relacja jednego z obcokrajowców, który spotkał Polki podczas jednego z balów w zamieszkiwanym przez dyplomatów hotelu Polonia. Nie mógł się nadziwić, jak elegancko i dumnie prezentowały się kobiety, które jeszcze niedawno chodziły w łachmanach i połatanych kufajkach.
Oto tłum kobiet, który wyszedł z domów zrównanych z ziemią i wynurzył się z resztek starych kamienic, wniósł na salę hotelu Polonia elegancję i dobry smak w ubiorze, połączone ze swobodą i promiennym uśmiechem, jak gdyby były to księżniczki przebudzone ze snu w zaczarowanym lesie. Polki weszły na zabawę nie jak skromne Kopciuszki, ale z podniesioną głową i w jedwabnych pantofelkach, oddawszy boty do szatni. (…) Ze spódnicami z czarnego aksamitu albo plisowanymi z wełny łączono bluzeczki z koronki lub jedwabiu, białe albo w drobne kwiatki, kilka dziewcząt miało spódnice w szkocką kratę i miękkie, puszyste sweterki, jakieś panie nosiły wydekoltowane suknie z chińskiej krepy, inne – egzotyczne tuniki ozdobione marszczonymi falbanami, wreszcie najmłodsze dziewczęta zawiązały na szyi kokieteryjne chusteczki w żywych kolorach. Nie brakowało długich jedwabnych sukni wieczorowych, przewiązanych w talii turkusowymi szarfami.
A. Valcini, Bal w hotelu Polonia, Warszawa 1983
Wojna przyniosła rewolucję w modzie i odwróciła elegancję do góry nogami. Przed 39′ rokiem nie do pomyślenia było założenie koszuli nocnej w ciągu dnia, tymczasem po 45′ z powodzeniem przerabiano je na wieczorowe kreacje, w których panie brylowały w kawiarniach i na balowych parkietach. Z damskich dłoni zniknęły rękawiczki i kapelusze, a ich miejsce zajęły berety i cyklistówki. Na nogach coraz rzadziej można było zobaczyć deficytowy towary, jakim były pończochy. Co prawda niekiedy pojawiały się w sklepach, ale cena jednej pary równała się nawet miesiącowi pracy robotnika! Kobieta, która przed wojną byłaby przez inne wytykana na ulicy palcami ze względu na brak rajstop, po wojnie mogła nawet uchodzić na elegencką. Kto by pomyślał, że w ciągu kilku lat tak bardzo zmienią się obyczaje!
Ciocia UNRRA przybywa z pomocą
Kiedy Polki szyją ubrania z resztek znalezionych na gruzach, z pomocą przybywa UNRRA – United Nations Relief and Rehabilitation Administration, czyli amerykańska organizacja, która wspierała mieszkańców wyzwolonych obszarów po zakończeniu II wojny. Przyjaciele zza oceanu przekazują w paczkach nie tylko żywność i lekarstwa, ale też ubrania. Rozdzielano je w punktach pomocy społecznej i zakładach pracy, a bardziej wartościowe podarunki trafiały na bazary i targi. Najczęściej wśród ubrań są części mundurów, które kobiety przerabiają na damskie kostiumy. Na ogół przypadają do gustów Polaków, są wykonane z dobrej jakości materiałów i mają ponadczasowe fasony. Hitem stają się materiały ze spadochronów, z których powstają sukienki i bluzki. Na ulicach pojawiają się legendarne kurtki z dużymi kieszeniami, wykonane z demobilu. Właśnie takie nosi Marek Hłasko i Zbigniew Cybulski.
Po wojnie kobiety w końcu mogą zrzucić z siebie spodnie i zamienić je na zwiewne sukienki. W ciągu kilku lat zdążyły się już niemal przyzwyczaić do tej części męskiego stroju. W spodniach pracowały w fabrykach, pomagały rannym w szpitalach i służyły w wojsku. Estetykę zamieniła wówczas praktyczność, ale w nowym świecie miało się to zmienić.
Damy w przeróbkach
Sukcesy po wojnie święciły domy mody, które oferowały nie tylko nowe wzory, ale też ubrania z przeróbek. Jedną z pierwszych pracowni była warszawska „Parissette”, która oferowała proste a zarazem pomysłowe sukienki i kostiumy, wykonywane przede wszystkim z przeróbek. Kapelusze powoli odchodziły do lamusa. Na pokazach mody prezentowano zgrabne czapeczki, które na głowach pań balansowały pomiędzy utrzymaniem się na szczycie fryzury a upadkiem.
Polki inspirowały się stylem zaczerpniętym wprost z Paryża, a prasa modniarska promowała francuskie fasony. Ideałem kobiety była smukła sylwetka z wcięciem w talii. Niekoniecznie najszczuplesza, wszak wojna przypomniała, że krągłe biodra mogą kojarzyć się z sytością i zdrowiem. Żurnale dostarczały sporo krawieckich porad, na przykład jak przerobić stare futro na żakiet czy zrobić zimowe buty:
Do grubej podeszwy z drzewa przymocowuję dwie części skórki lisiej, u góry związanej na rzemyczek. Wygląda znakomicie, a nade wszystko jest wygodny i ciepły.
„Kobieta” nr 28, 1948 rok
Razem z wojskiem i wschodnimi repatriantami do Polski przywędrowały kufajki, walonki i uszatki, czyli zestaw w sam raz na zimę. Pierwsze z nich, tzw. „waciaki” były rodzajem kurtek, które wykonywano z drelichu i wypychano watoliną. Walonki, to nic innego jak filcowe botki z filcu, które dzisiaj nadal można zobaczyć na nowach sędziwych babć. Najczęściej pojawiały się w wersji szarej i czarnej, białe były rzadkością, dlatego uchodziły za luksusowe. Buty te zakładano niemal do każdego rodzaju stroju – płaszczy i futer, zresztą nie ma się co dziwić, skoro wybór obuwia był praktycznie żaden, a nikt nie chciał mieć przemrożonych stóp.
Rude i w stylu „zazou”
Sukienki sukienkami, buty butami, ale nie można zapomnieć o fryzurze! Dzięki Ricie Hayworth na ulicach paradowało coraz więcej kobiet o rudych włosach. Nic straconego jeśli kolor nie był naturalnie miedziany, zawsze można było zafarbować włosy, co kobiety nagminnie robiły. Często spotykaną ozdobą włosów był turban, który upinano na głowie. Modna kobieta nosiła fryzurę w stylu „zazou”, czyli zaczesywała je z przodu i upinała, a długie kosmyki spadały na kark i ramiona.
Za mundurem panny sznurem
Wojna swoje piętno odcisnęła również na męskich strojach. Mężczyźni chętnie podkreślali swoją partyzancką przeszłość, co przekładało się na ubiór. Spodnie od munduru, oficerki i marynarki – ten styl ułatwiał kawalerom nie tylko znalezienie żony, ale miał przede wszystkim wymiar użytkowy – oprócz wojskowych mundurów wielu mężczyzn nie miało w szafach innych równie reprezentacyjnych ubrań.
Majętni mężczyźn, którzy chcieli uchodzić za modnych, sięgali po długie marynarki i wąskie spodnie – wyznaczniki paryskiego „zazous”. Inni wybierali styl „emigracyjny”, nawiązujący do ubioru wojsk alianckich, czyli swetry, krawaty i berety oraz tzw. battle dress. Tacy cieszyli się szczególnym powodzeniem u płci pięknej 😉
Chociaż na ogół największe zmartwienie ludzi po wojnie dotyczyło tego, co włożyć do garnka i jak przetrwać zimę, nie zapominano też o innych obszarach życia, jak modzie. A ta, choć kojarzona z targowiskiem próżności, pozwalała po wojnie znów zacząć cieszyć się życiem i na nowo poczuć się człowiekiem.
Źródła:
D. Williams, G. Sołtysiak, Modny PRL, wyd. Świat Książki, Warszawa 2016
J. Mruk, Moda kobieca w okupowanej Polsce, Dom Wydawniczy Księży Młyn, 2017