Pracownia i Muzeum Witrażu: tu duchy Wyspiańskiego i Mehoffera spotykają nowoczesność
Kamienicę z kolorowymi szybami przy Alei Zygmunta Krasińskiego 23 każdego dnia mijają setki osób – niektórzy pędzą do pracy, inni spieszą na zwiedzanie położonego dwa kroki stąd narodowego muzeum, a są też tacy (i jest ich całkiem sporo), dla których koniec własnego nosa ma większe znaczenie niż mijana właśnie kamienica z ponad stuletnią historią. Słowem – wielu krakowian i turystów nie ma zielonego pojęcia o wyjątkowej enklawie sztuki położonej zaraz przy jednej z najbardziej ruchliwych ulic miasta. Miejscu, gdzie tradycja łączy się z nowoczesnością, a echa twórczości Wyspiańskiego, Mehoffera i Matejki pobrzmiewają z każdym krokiem. Lekko przytłumione kurzem z kalendarza, ale wciąż niemal jak żywe – można usłyszeć je tutaj – w Pracowni i Muzeum Witrażu.
Kraków, 1906 rok. Stanisław Gabriel Żeleński, brat Tadeusza „Boya” Żeleńskiego, zaciera dłonie z zadowolenia. Stoi przed siedzibą nowego zakładu i sam nie może uwierzyć w to, co widzi. Dopiero co udało mu się przejąć od architekta Władysława Ekielskiego i malarza Antoniego Tucha pracownię witrażu znaną jako „Krakowskie Zakłady Witrażów, Oszkleń Artystycznych i Fabryki Mozaiki Szklanej”, a już za rok albo dwa powita klientów w budowanej na zamówienie pracowni. W dodatku, teraz może już szczycić się nową nazwą przedsiębiorstwa: „Krakowski Zakład Witrażów S.G. Żeleński”.
Wszystko układa się po jego myśli – podobnie jak rozwijający się Kraków, tak i Stanisław z przytupem wita XX wieku. Dopiero co wszedł w wiek chrystusowy, a już spełnił swoje największe marzenie: otwiera pierwszą na ziemiach polskich znaczącą pracownię witrażu. Czuje się, jakby chwycił Pana Boga za nogi.
Uwaga, tutaj Apollo wyrasta z ziemi
Kraków, 2024 rok. Parkuję mój fuksjowy rower przy ulicy Smoleńsk i po dwóch minutach stoję przed Muzeum. Z chodnika rzeczywiście trudno dostrzec kolorowe szyby w oknach pracowni i napis kryjący w sobie to, co można zobaczyć za ceglanym murem – fasada budynku jest dużo lepiej widoczna z perspektywy drugiej strony ulicy. Idę w kierunku wejścia do kamienicy, jednak na drodze staje mi „Apollo” Wyspiańskiego – flaga, niczym wyrastający z ziemi drogowskaz, trzepocze na wietrze, a ja już wiem, że jestem we właściwym miejscu.
Gdybym szła tutaj od strony Alei Mickiewicza, z pewnością zatrzymałabym się przy Domu Władysława Ekielskiego, zwanego „domem o dwóch frontonach” – perełki wśród krakowskich kamienic, która przez długie lata była zasłonięta ogromnym banerem reklamowym.
Dom Władysława Ekielskiego, fot. SzlakiSztuki.pl, 2024
Początek XX wieku. Idzie nowe
Kiedy w 1898 roku Ekielski wprowadza się do nowego domu, który sam sobie zaprojektował, Żeleński nie jest jeszcze jego sąsiadem. Zmienia się to w 1908 roku, kiedy Stanisław przenosi się do świeżo wykończonej kamienicy.
O tej przeprowadzce huczy cały Kraków. Jest niedziela, 16 lutego, a przy nowej pracowni, pomimo wczesnych godzin, zebrał się już niezły tłum – pierwsze skrzypce gra w tym wydarzeniu ksiądz Wądolny, który za chwilę poświęci budynek. Obok niego stoi hrabia Tarnowski, prezes Akademii Umiejętności, przedstawiciele urzędu miasta, profesorowie, a także wszyscy ci, którzy dobrze wiedzą, że otwarcie nowej pracowni witrażu jest wydarzeniem na tyle istotnym, że podobnie jak na premierze spektaklu w Słowackim – trzeba tu po prostu być.
Z uwagi na to, że proces oddawania nowego budynku pod bożą opiekę, jest raczej dłuższy niż krótszy, a po wstępnej modlitwie goście zaczynają przebierać już nogami z niecierpliwości i myśleć o niedzielnych kotletach, inicjator wydarzenia, aby nieco uatrakcyjnić ten dzień, obdarza ich propozycją nie do odrzucenia – jako jedni z pierwszych mogą obejrzeć budynek od wewnątrz. Goście kręcą wąsem z uznaniem, myślą o znajomych, którym jutro przy herbatce zdadzą świeżą relację – i nie namyślając się długo – ruszają.
Klient, nasz pan
Wnętrze dwupiętrowego budynku zachwyca już od wejścia. Zresztą nie można się temu dziwić, w końcu pan Żeleński dokładnie zwiedził największe europejskie pracownie witraży, podejrzał lepsze rozwiązania i kazał odwzorować je w swojej inwestycji. W suterenach umieścił piec do topienia cyny i ołowiu, a także magazyn szkła. Niektórzy mawiają, że to żaden magazyn, raczej skarbiec prawdziwy! Podzielone na kilkanaście gatunków i kilka tysięcy kolorów szkło stanowi nie mały, bo wart kilkadziesiąt tysięcy koron, majątek.
Nieco wyżej, na parterze, zaraz obok biura znajduje się palarnia z trzema piecami gazowymi do utrwalania malowideł na szkle, a także dwie pracownie szklarskie. Pierwsze piętro to królestwo malarzy, którzy pod okiem mistrza zdobią szkło; z kolei drugie – raj dla zmęczonych artystów, zwany atelier lub biblioteką – tutaj można zatopić się w lekturze albumów przedstawiających światowej klasy witraże czy sztukę sakralną.
Wyjątkowym powodem do dumy Żeleńskiego jest dział mozaikowy. Mieniące się milionem kolorów cudne dzieła z małych kamyczków były jeszcze do niedawna tworzone tylko w Wenecji. Dzięki Stanisławowi sztuka ta zawitała do Krakowa i rozkwita teraz pod włoskim okiem profesjonalisty – Emila Sonzogno, który już niedługo wykształci w pracowni krakowskich naśladowców mozaikowego kunsztu.
Wydaje się, że Żeleński pomyślał niemal o wszystkim – w jego zakładzie jest też specjalne miejsce dla klientów, tzw. sala wystawowa. Na powierzchni sześciu metrów i przy ogromnym oknie czeladnicy prezentują owoce swojej pracy, a klienci komentują, chwalą, marudzą lub tak jak Wyspiański życzą sobie wymiany nawet kilkuset witrażowych szkiełek, które nie są zgodne z ich wizją. Cóż, – klient, nasz pan! – mruczą czeladnicy pod nosem i na długie popołudnia znowu zamykają się w pracowniach, by sprostać najbardziej wymyślnym życzeniom witrażowej klienteli.
Wyciągnij rękę i dotknij Wyspiańskiego
Po 116 latach od powstania pracowni w suterenach próżno szukać pieca i magazynu. Ich miejsce zastąpiły współczesne dzieła sztuki i pełne szkła wystawy. Zmiany sięgnęły również najwyższej kondygnacji i sali wystawowej, gdzie zamiast klientów są teraz zwiedzający. W unowocześnionej przestrzeni mogą oglądać dzieła największych młodopolskich mistrzów witrażu: Stanisława Wyspiańskiego, Józefa Mehoffera, Stefana Matejki (bratanka Jana Matejki) oraz Wojciecha Jastrzębowskiego.
Dzieła artystów Młodej Polski, które można podziwiać w Pracowni i Muzeum Witrażu w Krakowie
Ostatnie chwile szczęścia
Pod okiem młodopolskich mistrzów pracownia rozkwita. Klienci dostrzegają w ich pracach wyjątkowy styl, a krytycy doceniają podczas międzynarodowych wystaw. Witraże zdobywają honorowe dyplomy na wystawach w Paryżu, Mediolanie i Antwerpii, a w Wiedniu i St. Louis otrzymują złote medale. W 1909 roku Akademia Umiejętności wyróżnia prof. Józefa Mehoffera za najpiękniejsze dzieło malarskie i przyznaje mu nagrodę im. Barszczewskiego – wyjątkową jakość pracy czeladników z krakowskiej pracowni można podziwiać w witrażu „Chrystus” stworzonym do Katedry na Wawelu.
Stanisław Żeleński pęka z dumy. To ostatnie chwile jego szczęścia, bo wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej przestaje kierować zakładem. Postrzelony pod Kraśnikiem w sierpniu 1914 zostaje wzięty do rosyjskiej niewoli i umiera tam już następnego dnia.
Chodź, pokażemy ci, jak powstają witraże
– Wciąż tu jesteśmy, kolorowe i pięknie błyszczące. Spójrzcie na nas! – zdają się krzyczeć szkiełka w nowoczesnej pracowni witrażu, która została udostępniona dla zwiedzających. To tutaj ponad sto lat temu czeladnicy uwijali się w pocie czoła, aby sprostać wymaganiom klientów. Obecnie zastępują ich artyści, który przywracają młodość dawnym witrażom z krakowskich domów i pracują nad nowymi ozdobami dla kościołów.
Pracownia i Muzeum Witrażu, fot. SzlakiSztuki.pl, 2024
Współcześni artyści tną szkiełka, malują i ozdabiają – niemal tak samo jak ich poprzednicy. Wyróżnia ich jednak otwartość, chęć edukacji i popularyzowania wyjątkowej sztuki tworzenia witraży. Podczas warsztatów i wycieczek zdradzają tajemnice rzemiosła i tłumaczą procesy powstawania swoich dzieł – ale to już temat na całkiem inną historię…
Artystka przy pracy i współczesna pracownia witrażu, fot. SzlakiSztuki.pl, 2024
Rodziny interes
Całe szczęście, że żona Żeleńskiego ma łeb na karku. Rok po śmierci męża uruchamia zakład i wprowadza go na nowe, jeszcze bardziej nowoczesne tory. Wykupuje kilka pracowni witrażu i sprowadza do Krakowa nowe zapasy szkła. Popularyzuje sprzedaż lamp witrażowych, które stają się w mieście modnym towarem.
W 1929 roku u boku Izy staje jej syn – Adam Żeleński. Razem zarządzają rodzinnym biznesem. Szybko okazuje się, że Adam ma żyłkę do interesów i nawet wybuch II wojny światowej, który unieruchamia pracownię tylko na kilka tygodni, nie jest w stanie przeszkodzić mu w realizacji wizji swojego ojca. Stanisław, gdyby żył, na pewno byłby pod wrażeniem zaradności żony i syna, których wzajemne oddanie widać na każdym kroku. Jeśli matka gorzej się czuje – stery firmy przejmuje syn, kiedy z kolei on trafia do więzienia na Montelupich, a później do obozu koncentracyjnego we Flossenburgu – pracownią zarządza Iza.
W okolicach zaczyna brakować kościołów, które nie byłyby ozdabiane przez zakład Żeleńskich. Witraże z krakowskiego zakładu trafiają też do budynków świeckich, takich jak Miejska Kasa Oszczędności, Teatr „Bagatela” w Krakowie, Kasa Oszczędności w Bielsku, czy hotel „Riwiera Polska” w Gdyni. Szklane dzieła są często zamawiane przez właścicieli willi i dworów w całej Polsce – sława zakładu Żeleńskich niesie się też poza granice kraju, a witraże trafiają m.in. do Banku Państwowego w Argentynie!
Historia zatacza krąg
Mija druga wojna światowa. Kiedy pracownia bez większego szwanku wychodzi z tego trudnego okresu, wydaje się, że już nic gorszego jej spotkać nie może. Niestety, w ciągu najbliższych lat przechodzi z rąk do rąk. Objęta przymusowym zarządem państwowym 1952 roku, potem w pełni upaństwowiona, została wykupiona przez Spółdzielnię Pracy „Gromada”, a w latach siedemdziesiątych przejęta przez Spółdzielnię Pracy „Renowacja”.
W końcu, w 2000 roku upadający zakład nabywa Piotr Ostrowski – młody artysta, który odrestaurowuje wnętrza i przywraca pracowni jej pierwotny blask. Po czterdziestu ośmiu latach wraca dawna nazwa firmy – nazwisko Stanisława Żeleńskiego, jakby nadal żywe, pojawia się w dokumentach i na witrażach. Odżywa dawna tradycja, artyści na powrót chwytają swe narzędzia w dłoń, a historia znowu zatacza krąg – kolejny wizjoner zaczyna realizować swoje marzenia, o krakowskich witrażach jest głośno w całym kraju.
Od 2004 roku pracownia już nie jest zwykłym zakładem. Otwiera swoje wrota dla wszystkich tych, którzy na własne oczy chcą zobaczyć, jak powstają witraże, a nawet nauczyć się sztuki ich wytwarzania i projektowania – tak powstaje Pracownia i Muzeum Witrażu.
Choć miejsce idzie z duchem czasu, niektóre rzeczy się w nim nie zmieniają – zakład zdobywa kolejne medale, wygrywa nowe konkursy… I niezmiennie podtrzymuje najlepsze tradycje witrażowe, łącząc je z nowoczesną formą przekazu – w 2016 roku sprowadza z bawarskiej huty szkło wytwarzane według XIX-wiecznych receptur, a artyści przez osiem miesięcy przygotowują ponad tysiąc kawałków szkiełek i na oczach zwiedzających wykonują dzieło „Apollo w budowie” według projektu Stanisława Wyspiańskiego. Grecki bóg sztuki błyszczy w otoczeniu mniejszych bóstw-planet, które krążą po orbitach i podkreślają jego pozycję – dumny i rozpromieniony niczym Wyspiański, który po niemal 120 latach od swojej śmierci nadal nadaje ton twórczości kolejnym pokoleniom krakowskich artystów.
„Apollo w budowie”, fot. SzlakiSztuki.pl, 2024
Dlaczego takie poetyckie artykuły powstają tylko na blogach? Jeśli w mediach pojawiałoby sie więcej takich tekstów, świat bylby bardziej znośny 😉
@Emil, w redakcjach liczą się tylko zyski z reklam, dlatego tak dużo jest click baitow. Ludzie z pasją zostali na blogach. Takie życie