Zemsta geniusza? Jedyne mieszkanie urządzone przez Wyspiańskiego
Kiedy krzesła są wygodne, ludzie na posiedzeniach śpią. Podobnie w salonie – goście na komfortowych fotelach za długo siedzą i zabierają tylko czas, który można przeznaczyć na pracę. Tak ponad sto lat temu mawiał Stanisław Wyspiański, który sam najlepiej wiedział, jakie meble będą dobrze wyglądały w mieszkaniu zleceniodawców i jakie materiały czy kolory tapicerek dobrać do ścian. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden prozaiczny szczegół… Projektowane krzesła i stołki były tak niewygodne, że ciężko było na nich usiąść, nie wspominając nawet żeby skupić się przy tym na rozmowie albo piciu kawy. Przekonał się o tym Tadeusz Boy-Żeleński, który zamówił u słynnego na całą Polskę artysty komplet mebli do nowego gniazdka… Szybko pożałował swojej zachcianki.
Meble na ulicę Karmelicką 6 w Krakowie, do nowo wynajętego mieszkania Żeleńskich dowożone są stopniowo. Przez to, a może raczej dzięki temu, Tadeusz i jego żona Maria krok po kroku mogą poznawać wyposażenie mieszkania. Być może, gdyby zobaczyli wszystkie meble od razu, ich przerażenie byłoby zbyt duże i kto wie, co mogłoby się stać. Tymczasem rośnie ono jak balon, a pomiędzy kolejnymi dostawami taboretów i krzeseł mają chwilę na zaczerpięcie tchu. Balonik jednak powiększa się i już niedługo młode małżeństwo zacznie zastanawiać się, jak rozwiązać uciążliwy problem.
Tatry? Ja bym lepiej je zaprojektował
Nie sposób dziwić się rozdrażnieniu Żeleńskich, w końcu niemal każda osoba urządzająca swoje cztery kąty chce mieć wpływ na ich wystrój. Nawet jeśli projektant doradza czy stół do salonu ma być zrobiony z dębu czy sosny, on sam chce podjąć decyzję. U Tadeusza i Marii stanęło na salonie z białego jaworu z amarantowym obiciem i firankami w tym samym kolorze. Ostateczny głos należał oczywiście do Wyspiańskiego. Przecież on znał się na wszystkim!
Przyjaciele nieraz z niego żartowali, że gdyby dyrektor kolei poprosił go o projekt lokomotywy, artysta na następny dzień pojawiłby się u niego z gotowym szkicem pod pachą. Kiedy pewnego razu zobaczył Tatry, stwierdził, że są źle zaprojektowane i on mógłby zrobić to lepiej.
Obrazy od lewej:
Balustrada z motywem liści kasztanowca w Domu Towarzystwa Lekarskiego w Krakowie wykonana przez Stanisława Wyspiańskiego
Sala Malinowa w Domu Towarzystwa Lekarskiego w Krakowie
Krzesła zaprojektowane przez Stanisława Wyspiańskiego w Domu Towarzystwa Lekarskiego w Krakowie
Front Domu Lekarskiego w Krakowie
Stoliki, przy których nie można siedzieć
Kiedy Żeleńscy wyjeżdżają do Paryża, Wyspiański ma do dyspozycji całe mieszkanie i zaczyna tworzyć. Jego pracy dogląda teściowa Tadeusza, profesorowa Pareńska, nazywana fanatyczną wielbicielką Stanisława. Każdy jego pomysł przyjmuje niemal z pocałowaniem ręki! Artysta rozpoczyna proces tworzenia od projektu. Bardzo dokładnie rozrysowuje wzory mebli, dodaje informacje o pomiarach i wskazówki dotyczące wykorzystanego drzewa. Mistrz dokładności w każdym calu. Swoich planów umeblowania doczekał się salon, sypialnia, kuchnia i jadalnia. Wyspiański jest bardzo zadowolony z tego, że ma do dyspozycji cały dom, nie trzeba usuwać starych gratów i poprawiać poprzedniego wystroju. Czysta karta do zapełnienia. Nie może być lepiej.
Najpierw wjechały stoły, potem krzesła, na końcu fotele i zanim człowiek zdążył się obejrzeć, mieszkanie zostało umeblowane. A jak to, mógłby ktoś zapytać, co z dodatkami decydującymi o przytulności pokoju: porcelanowymi figurkami, poduszkami czy dywanami? Otóż, Wyspiański w swoich projektach tego typu elementów nie przewidywał. Meble były surowe, duże i kanciaste i jakakolwiek próba ocieplenia ich wizerunku mogłaby wyglądać komicznie, wręcz kiczowato. Żeleńscy więc odpuścili i goście w salonie nie mogli grzać swych stóp w ciepłym puchu dywanu.
Prawdziwą niespodzianką dla lokatorów mieszkania przy Karmelickiej były szczegóły, które zwykle odkrywali po pewnym czasie użytkowania oryginalnych mebli. Na przykład blaty nocnych stolików były tak wysokie, że sięgały piersi człowieka, przez co nie można było wygodnie położyć na nich książki ani wypić herbaty. Fotele w sypialni o 10 centymetrów przewyższały te standardowe, z kolei stoliki były tak niskie, że każdy kto przy nich siadał, uderzał o nie kolanami.
Projekty mebli do salonu w mieszkaniu Zofii i Tadeusza Żeleńskich | 1904–1905 | źródło: www.mnw.art.pl
Komiczna rozpacz
– Kiedyśmy zostawali sami i kiedy nam stopniowo zabierano prowizoryczne graty, na których się jakoś siedziało, aby je zastępować tymi olbrzymimi, a tak nieprzytulnymi ciosami drzewa, kiedyśmy sobie uprzytomniali, że w nich przyjdzie spędzić życie, ogarniała nas komiczna rozpacz – opowiadał Boy-Żeleński w felietonie „Historia pewnych mebli”.
Zamiast rozpaczy, a może w przypływie jej potężnej fali, Tadeusz zdobywa się w końcu na rozmowę z Wyspiańskim. Ma to być o tyle ciężka rozmowa, że mistrz przekonany o swoim kunszcie przechodzącym niemal w geniusz, odporny jest na wszelkie argumenty zmierzające do dokonania zmian w swoich dziełach. Niezmordowany Żeleński staje jednak na wysokości zadania i prosi artystę o poprawę krzeseł do salonu – ciężkich i masywnych o bardzo płytkich siedzeniach. Nie przeszkadzają one samemu ich właścicielowi, który unika przyjemności zażywania odpoczynku na nich, ale cała aferka wybucha po wizycie korpulentnego znajomego – Stanisławski, nazywany przez przyjaciół grubasem, nawet nie przymierzył się do zajęcia siedzenia swoimi czterema literami, wizytę odbył na stojąco. Wyspiański, wysłuchuje prośby Żeleńskiego, po czym ironicznie prezentuje, że na krześle można nie tylko siedzieć, ale również rysować czy nawet jeść obiad! Ostatecznie, łaskawie pogłębia fotel, chociaż ten zabieg i tak niewiele poprawia jego funkcjonalność…
Służąca oblewa gości sosem
Zemsta geniusza? Wysoka sztuka, która obcującym z nią nie dawała zasnąć? Różne pytania kłębiły się w głowie Żeleńskiego, kiedy zastanawiał się, dlaczego Wyspiański skazał ich na cierpienie i jako narzędzie w tym procesie gnębienia wykorzystał meble.
Najgorzej było podobno w jadalni. Zamysł stworzenia ciężkich foteli do obiadowego stołu był taki, że miały się one stykać bokami, a górą tworzyć wysoką i zwartą linię. Taka budowa utrudniała podanie talerzy, a służąca nie raz oblała gości sosem. Na obronę Wyspiańskiego można dodać, że jadalnia miała niewielkie wymiary, przez co miejsca na wdrożenie pomysłów artysty było niewiele, a oryginalne meble na większej przestrzeni być może lepiej spełniłyby swoją funkcję.
Nie każdy pokój wyglądał tak samo. Mało funkcjonalna jadalnia była orzechowa z ciemnoniebieskimi ścianami. Sypialnia utrzymana z kolei w odcieniach szarości z szarymi zasłonami, ponieważ według jednej z zasad artysty-designera ściany, obicia i zasłony powinny być w tym samym kolorze.
Ochom i achom nie było końca, w przeciwieństwie do końca mebli
Chociaż mieszkańcy narzekali na niewygodne meble, sami przyznali, że prezentowały się olśniewająco. Oczywiście, czym innym jest je podziwiać niczym w muzeum, a czym innym mieszkać z nimi i korzystać na co dzień. Z tego powodu Żeleńscy najwięcej czasu spędzali w swojej oazie spokoju i komfortu, czyli gabinecie pana domu. Wyspiański nie objął go swoją twórczą dłonią, a meble były w mniej oryginalnym, angielskim stylu. Koniec końców, Tadeusz z Marią odwiedzali salon jedynie wtedy, aby pokazać go gościom, po czym wracali do gabinetu.
Na brak gości, którzy przychodzili do mieszkania Żeleńskich tylko po to, by móc zobaczyć „te sławne meble”, nie mogli narzekać. Bywały nawet takie dni, że drzwi na zmianę otwierały się i zamykały, a obcy ludzie wchodzili do salonu jak do siebie. Ochom i achom nie było końca. Raz nawet zjawił się przy Karmelickiej niemiecki podróżnik, który stwierdził, że podczas podróży po Europie widział już wiele mieszkań, ale tak pięknie i nietuzinkowo wyposażone pokoje widzi po raz pierwszy.
Pochwały gości nie są jednak w stanie zrekompensować Żeleńskim trudów codziennego życia, dlatego po długich rozmowach decydują się jednak pozbyć mebli. Nie jest to takie łatwe, bo żaden z tych stołów i krzeseł nie wygląda dobrze osobno, tworzą spójną całość i tylko tak mogą zostać sprzedane. Wędrują do Zakopanego, do doktora Chramca, który remontuje swoje sanatorium i potrzebuje wystawnych mebli. Żeleńskim podczas wynoszenia mebli nie jedna łza kręci się w oku, ale zdania nie zmieniają i ostatecznie zamieszkują w otoczeniu poczciwych i wygodnych biedermeierów. A co się dzieje z meblami? Na długo nie zadomawiają się w Zakopanem i już w latach 60. XX wieku zasilają kolekcję Muzeum Narodowego w Krakowie.
Może dlatego, że meble były tak niewygodne, to było jedyne urządzone przez niego mieszkanie 😜 Biedak załamał się po porażce