Szlaki Sztuki

blog o sztuce

Zapomniany skandalista, którego wiersze znał na pamięć Karol Wojtyła

Czas czytania: 9 minut

Gorzeń Górny, 4 kilometry od Wadowic. Klasycystyczny dwór otoczony parkiem. Przystań Emila Zegadłowicza i jego miejsce na ziemi. To tutaj jeden z najbardziej uznanych i kontrowersyjnych pisarzy XX-lecia międzywojennego stworzył swoje najpopularniejsze powieści: „Zmory” i „Motory”.

Afera. Nikt jej nie przewidział. W końcu dotyczyła autora „Powsinóg beskidzkich”, hymnu na cześć Beskidu i górali. Afirmującego wieś poety i uznanego pisarza. Ale stało się. Powieść „Zmory” ujrzała światło dzienne. Wstyd i hańba! – grzmiał kościół od Wadowic aż do Helu. Nieobyczajne zachowanie! – wtórowała mu oświata. Ze szkół gwałtem wycofywano wszystkie jego powieści. Policja inwigilowała. Władze Wadowic odebrały nadane wcześniej honory. Prawicowa prasa kipiała od bluzgów:  „Autor nie jest Polakiem, lecz rasowym mieszańcem, jego nie-polską z gruntu powieść przyjęło oczywiście z entuzjazmem żydostwo, zwłaszcza, że powieść bardzo bliska jest żydowskich ulubień”[1]. Redaktorzy z lewej strony nie byli lepsi, nazywając powieść „strojeniem genitalii w fiołki”[2]. Zgroza. Skandal. Cała Polska grzmiała.

O co tyle hałasu? „Zmory” opowiadają o dojrzewaniu w gimnazjum, polskiej obyczajowości. Powieść była jak lustro dla wadowickich dewotek i kołtuńskiego mieszczaństwa. A z takim odbiciem nie można się pogodzić. W obnażeniu dwulicowości krył się przepis na sukces – wadowiczanie popędzili do księgarń i wykupili tysiąc pięćset egzemplarzy powieści. Kolejnych nie zdążyli. Dodruk skonfiskowały władze.

Beskidzki powsinoga zabarykadował się tymczasem w swoim dworze. Ręce miał pełne roboty. Z zapałem porządkował recenzje, skargi i podziękowania od czytelników (tych drugich było zdecydowanie mniej), uchwały miejskie dotyczące konfiskaty, kazania i listowne wyzwiska. Cieszył się z zamieszania, które udało mu się wywołać dzięki „Zmorom”. Nie przestawał tworzyć i spotykać się z przyjaciółmi. W swoim domu czuł się najlepiej. W klasycystycznym dworze gościł m.in. Julian Tuwim i Władysław Broniewski. Pobliski Kraków miał swoje salony literackie, Gorzeń miał Zegadłowicza ze swym dworem, który w czasie międzywojnia był słynnym na cały region centrum literackim.

Dzieciństwo, trwaj wiecznie!

Emil w Gorzeniu spędził najszczęśliwsze lata swojego życia. U boku ojca poznawał piękno przyrody i rozwijał swoją wrażliwość.

Tytus Zegadłowicz, ksiądz obrządku grecko-katolickiego, kupił posiadłość w Gorzeniu w 1873 roku. Miał wówczas pięćdziesiąt jeden lat i stabilną posadę. Uczył historii, śpiewu i geografii w gimnazjum. Dworek, w którym na krótko mieściła się kiedyś karczma, zaczarował go. Wyremontował budynek, uporządkował park. Założył ogród, w którym zasadził brzozy, czarne róże, hiacynty i tuberozy. W ogrodzie znalazł się nawet czosnek niedźwiedzi, który po latach wydostał się poza granice posiadłości.

Ledwo dwa lata minęły od zakupu dworku, kiedy Tytus poznał Czeszkę, Elżbietę Kaiszar. Zauroczyła go swoją odmiennością. W męskim kapeluszu spacerowała po Wadowicach i miała od niego mniej o trzydzieści lat. Nigdy się nie pobrali. Nie zamieszkali też razem. Mieli jednak wspólnego, nieplanowanego syna – Emila. Matka nie interesowała się za bardzo chłopcem, dlatego malec zamieszkał z ojcem w ogromnym domu. Tytus nie posłał go do szkoły powszechnej w Wadowicach (w Gorzeniu jej nie było). Uczył syna sam. Emil szybko pokochał świat ojca zbudowany z książek. Wyszło mu to na dobre – w wieku pięciu lat nauczył się niemieckiego, szybko przyswajał łacinę. W otoczeniu pięknego ogrodu, pośród poezji  Homera i w towarzystwie ukochanego psa Torusia dorastał młody literat. Pomiędzy synem a ojcem powstała niezwykła więź. Po latach tak o nim pisał: „Czy można bardziej kochać kogokolwiek w życiu – niż ojca? Nikogo! – Jeden on jedyny na świecie i Najdroższy – niepojęcie umiłowany! Na ziemi i na niebie – on jeden!”[3]

Śmierć ojca przyszła niespodziewanie, kiedy Emil miał 11 lat. To był dla niego niczym cios w głowę. Koniec sielskiego dzieciństwa i samotność. Razem z ojcem stracił nauczyciela. Musiał pójść do ludowej szkoły w Wadowicach, gdzie już nikt nie traktował go wyjątkowo. W dodatku ciotka kazała uśpić Torusia. „Bo ma pchły” – powiedziała. Te wszystkie straty oznaczały koniec dzieciństwa. Pozostała trauma na całe życie i wspomnienie o najpiękniejszym na świecie dzieciństwie.


fot. 8 Drzwi wejściowe do dworu, IX 2020, fot. szlakisztuki.pl
fot. 9 Pamiątkowa tablica przy drzwiach wejściowych, IX 2020, fot.szlakisztuki.pl
fot. 10 Szczątki zwierzęcia przed dworem Zegadłowicza, fot.szlakisztuki.pl

W wadowickim gimnazjum nie był prymusem. Później był Uniwersytet Jagielloński i studia z historii sztuki. Drezno i Wiedeń, gdzie na chwilę, po wybuchu pierwszej wojny światowej, został nawet wcielony do austriackiego wojska.

fot. 11

fot. 11 Emil Zegadłowicz w swoim mieszkaniu, 1933

I znowu wrócił do Gorzenia. Posiadłość już nie była taka, jaką ją zapamiętał. Nie było ojca. Nie żyli matka i wuj. Emil został gospodarzem wielkiego dworu. Długi i konieczność utrzymania domu wygnały poetę z domu. Przeniósł się do Warszawy, gdzie objął posadę kierownika wydziału literatury w Ministerstwie Sztuki i Kultury. Nie zapomniał jednak o Gorzeniu. W stolicy nabył cenne publikacje, które przesłał do Gorzenia (w tym m.in. pierwsze wydanie Biblii Wujka z 1599 roku).

Marię Kurowską poznał przypadkiem. W nocy 1914 roku w… swoim domu. Emil wracał z Drezna. Na dworcu w Kalwarii Zebrzydowskiej poznał Seweryna Kurowskiego, którego matka i rodzeństwo wynajmowali od ciotki Zegadłowicza pokoje w Gorzeniu. Młodziutka Maria, w koszuli nocnej i z rozpuszczonymi włosami wybiegła bratu na powitanie w letnią noc 1914 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczył ją Zegadłowicz. Rok później była już jego żoną. Po trzynastu miesiącach przyszła na świat ich córka Elżbieta. W 1920 roku pojawiła się druga – Atessa, nazwana na cześć poezji Słowackiego.

fot. 12 Emil Zegadłowicz z żoną i córkami, źródło: NAC
fot. 13 Emil Zegadłowicz podczas wizyty w Pałacu Prasy w towarzystwie żony i redaktorów: Witolda Zechentera i Zbigniewa Grabowskiego ; źródło: NAC

Wyjazd do Warszawy Emil przypłacił zdrowiem. Anemią. W trudnych chwilach wracał myślami do Gorzenia. Może z żalu za utraconym światem dzieciństwa, a może z tęsknoty, jako kierownik w ministerstwie rozpoczął prace nad „Powsinogami Beskidzkimi”.

W stolicy nie wytrzymał długo. Do listopada 1921. Zdymisjonował. Wrócił do ukochanego Gorzenia. Dwa lata później ukazały się „Powsinogi” – sześć ballad na cześć Beskidów. Wzbudziły powszechne uznanie. Za te utwory pokochały go Wadowice. Ba, zachwycał się nimi nawet Bolesław Leśmian!

Zegadłowicz kolejny raz w Gorzeniu. Wszystko na swoim miejscu. Emil znowu mógł chadzać do Czartaka – budynku stojącego na drodze z Wadowic do Suchej Beskidzkiej, na którego cześć nazwał założoną z kolegami grupę literacką. Od czasu do czasu w gorzeńskim domu odwiedzała go Marianna Wawro, żona Jędrzeja – drwala, od którego Zegadłowicz nabywał świątki – drzeworyty, ludową sztukę. Emil, dla którego misją było sławienie polskiej kultury, chętnie pokazywał je znajomym poza granicami naszego kraju. Był to spokojny i szczęśliwy okres w życiu poety. Nic nie zapowiadało trzęsienia, które miało niedługo nastąpić.

Za chlebem

Długi. Remont, o który aż prosił się dworek. Kilimy i firma, która okazała się niewypałem. To wszystko zmusiło Zegadłowicza do wyjazdu do Poznania. Z niechęcią, nie mając wyboru, pojechał. Był rok 1927. Do podróży namówiła go Stanisława Wysocka. Aktorka Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, zakochana w poezji Emila. Może też w nim samym? Nie lubiła za to Gorzenia i wielokrotnie namawiała Zegadłowicza do opuszczenia rodzinnej posiadłości. Bez skutku. To była jego oaza spokoju. Opuścił ją dopiero wtedy, kiedy potrzebowała ratunku.

Z Poznania powrócił po sześciu latach. Z książkami, prezentami dla rodziny i oszczędnościami. Jako kierownik literacki Teatru Polskiego, redaktor czasopism „Tęcza” i „Świat Kulis” i dyrektor programowy poznańskiej Rozgłośni Polskiego Radia zarobił dość, aby pokryć koszty remontu domu.

Przyszła wiosna. 1932 rok. Emil znów był w Gorzeniu u boku żony i córki. Chociaż podniesiony na duchu, z zasiłkiem dla bezrobotnych i problemami zdrowotnymi leczonymi w szpitalu. Wrócił do domu w dobrym momencie. Miasto przygotowało jubileusz 25-lecia jego twórczości. Zegadłowicz otrzymał honorowe obywatelstwo, jego imieniem nazwano jedną z ulic. Wadowice i Gorzeń aż pękały z dumy.

Wydatki artysty nie zakończyły się na remoncie. Przyszły kolejne potrzeby. Za coś trzeba było żyć. Zegadłowicz nie zagrzał więc zbyt długo miejsca w Gorzeniu i wyjechał za pracą – tym razem do Katowic. Spędził tam tylko rok jako doradca literacki i wykładowca sztuki w Teatrze Polskim.

W ciągu roku niewiele odłożył. Wrócił do Gorzenia i tam musiał rozglądać się za nową pracą. Niemal tak szybko jak ją zyskał, tak szybko stracił. Do 1936 roku był redaktorem programów literackich stacji radiowych.

Nie miał w tym czasie łatwego życia. W 1935 roku wydał powieść „Zmory”, co położyło się cieniem na jego dalszej karierze. Inwigilowany i śledzony przez policję zaszył się w swoim dworze. Tworzył kolejne dzieło. „Motory”. Jeszcze nie ucichły echa pierwszego skandalu po wydaniu powieści „Zmory”, a już władze szykowały się na kolejna grandę. Nie pomyliły się. „Motory” na nowo wzburzyły opinię publiczną. Policja chciała skonfiskować wydruki. Zegadłowicz okazał się jednak szybszy i już wysłał egzemplarze do zainteresowanych czytelników. Posypały się pełne emocji recenzje. Wśród nich opinia Marii Koszyc-Szołajskiej, która po wymianie listów została przyjaciółką Zegadłowicza. Po wybuchu wojny sprowadził ją razem z bratankiem do dworu. Żona i córki nie były zachwycone. Atmosfera gęstniała.

Raj utracony

Tymczasem nadszedł rok 1939. Niemcy wprowadzili się do domu. Zajęli pokój ojca, zniszczyli trawnik i rodzinne pamiątki. Zegadłowicz podpadł na zdrowiu. Nowotwór gruczołów limfatycznych dał o sobie znać. Wyjechał do szpitala w Sosnowcu, skąd już nie powrócił. Zmarł 24 lutego 1941 roku. Miał 52 lata. Po latach krytycy docenili powieść „Zmory”, która zapisała się w historii polskiej literatury.

Co się stało z dworem po śmierci Zegadłowicza? Niemcy ogołocili dom. Wywieźli z niego ludowe pamiątki, obrazy i liczącą dziesięć tysięcy egzemplarzy bibliotekę. Zniszczyli Czartak.

Po wojnie dwór wrócił w posiadanie rodziny Zegadłowiczów. Obrazy na powrót zawisły na ścianach, ocalałe książki znowu stanęły na regałach. W 1955 roku przy drzwiach wejściowych zawisła pamiątkowa tablica. Później w domu było muzeum. Rysunki, świątki, rzeźby Jędrzeja Wawro – wszystko to mogli podziwiać zwiedzający.

fot. 20

fot. 18 Kolekcja rzeźb w dworze Zegadłowicza
fot. 19 Rzeźba „Ptaszki” Jędrzeja Wawro, źródło Muzeum w Wadowicach
fot. 20 Jędrzej Wawro podczas pracy nad świecznikiem przedstawiającym kapelę anielską. Niżej, po lewej stronie, widoczny fragment rzeźby „Chrystus Frasobliwy”, fot. NAC

Dzisiaj dawny dwór jest zamknięty na cztery spusty. Tam, gdzie dawniej były hiacynty i tuberozy, rośnie trawa, której od dawna nikt nie skosił. Postumenty, na których stały posągi i latarnie, sterczą nienaturalnie znad zarośli. Pod murami szczątki martwych zwierząt. Nieco dalej od dworu pusta tarcza, do której kiedyś był przytwierdzony kosz, a pod nią kawał skóry przypominający piłkę. Nie widać śladów dawnej świetności. Okazały przed laty dwór odszedł w zapomnienie, tak samo jak pamięć o kontrowersyjnym poecie z okolic Wadowic.


[1] Jan Bielewicz, katolicki „Orędownik Wielkopolski”

[2] Ignacy Fik związany z lewicą

[1] E. Zegadłowicz, Uśmiech, Kraków 1956

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dzierga słowa, wyszywa historie i haftuje opowieści. Zafascynowana historią 20-lecia międzywojennego, szczególnie kulturą i historią codzienności. Miłośniczka psów, zielonej herbaty i szydełkowania.
Szlaki Sztuki na Facebooku
Szlaki Sztuki na Instagramie
Tiktok